środa, 31 sierpnia 2011
Nasz wyjazd do Danii opisałem wiernie w epizodach z udziałem Karamacia, czas na suplementy o pochodzeniu zdjęć. Fotka luków torpedowych pochodzi z łodzi podwodnej, która znajduje na podwórku przed muzeum marynarki w Aalborg. Ponieważ lał deszcz, muzeum było opustoszałe i miałem uboota dla siebie, choć zabrakło mi niestety czasu na obmacanie całego żelastwa i obfotografowanie wszystkiego, co w tym uśpionym zabójcy piękne. Uśpiony zabójca omal mnie nie zabił, gdyż w łodzi emitowana jest odpowiednia ścieżka dźwiękowa z komendami i komunikatami, odgłosem sonaru etc. Co jakiś czas jednak jednocześnie gaśnie światło, włączają się czerwone lampy i wyje syrena. W takiej chwili człowiek przekonuje się, że ma serce i potrafi ono zaskakująco szybko pompować krew. Poza ubootem w muzeum można obejrzeć także od środka kuter torpedowy i setki przepięknych modeli. Mógłbym się tarzać po salach cały dzień, ale byłem popędzany i tylko posmakowałem ekspozycji. ![]() ![]() ![]() ![]()
poniedziałek, 29 sierpnia 2011
Poniżej tekścik napisany na kolanie, więc trochę nie tenteges, ale musiałem zdążyć przed terminem. Serwis fotoblogia postanowił rozdać mały zestaw błyskających lamp, a że akurat mam potrzebę zabłyśnięcia w sesji fotograficznej w warunkach domowych, to wystartowałem. Trzeba było napisać, dlaczegóż to akurat mnie te lampy warto dać, więc coś w zgranym stylu wysłałem i czekam, co z tego będzie. Babcia Barbara była szczęśliwa. Przecisnęła się przez złowrogo
spoglądający tłum i wyszła na ulicę ściskając w dłoniach i całując
ukradkiem tani zestaw oświetlenia błyskowego. Świeże powietrze
oszołomiło ją, a może to po prostu uderzyła do głowy adrenalina i
szczęście, że wystany w kolejce zestaw w końcu jest w jej rękach. Łzy
wzruszenia zalały jej oczy. Sięgnęła do torebki po chusteczkę.
niedziela, 28 sierpnia 2011
Redakcja serdecznie przeprasza za okrutny przestój na blogu, ale ciągle dzieją się sprawy różne i czasu brak na pisanie. Ale gdy sprawy się sfinalizują, na pewno będzie to miało pozytywny wpływ na ilość, a jak wiatr będzie korzystny, to może i na jakość pisania. Tymczasem z braku tekstu Redakcja wkleja trzy apokaliptyczne fotografie z dzisiejszego Święta Pieczonego Kurczaka.
sobota, 20 sierpnia 2011
sobota, 13 sierpnia 2011
Karamać płynął powoli, z trudem pokonując prąd zatokowy, spychający go z obranego kursu i unikając rybackich sieci. Za sobą miał już problemy z atakiem kichania, który spowodował wysadzenie jednej z dwóch butli tlenowych. Teraz, oszczędzając tlen, zmierzał do celu od czasu do czasu zerkając na wodoodporną (zręcznie nasmarowany margaryną papier) mapkę i kompas. Z obliczeń wynikało, że lada chwila znajdzie miejsce spotkania i będzie mógł zakończyć misję. Jakiś kształt zamajaczył w wodnej toni. Karamać uniósł latarkę, by wysłać sygnał. W oddali także coś błysnęło. Inspektor uśmiechnął się i ze zdwojoną siłą naparł płetwami na wodę, w tej samej chwili jednak jego uśmiech zgasł. Zgasł za sprawą wyłaniającej się z odmętów zatoki torpedy, która w chwilę później przemknęła tuż obok niego i uderzyła w dno. Eksplozja wyrzuciła Karamacia ponad lustro wody. Lecąc czuł, jak pęka
na nim zbyt ciasny kombinezon i niewidzialna siła ciska nim o brzeg. Gruchnął
ciałem o ląd, który szczęśliwie był nasiąknięty wodą i zamortyzował upadek.
Zdjęcie Karamacia wyrzuconego na brzeg z archiwów Duńskiego Towarzystwa Wielorybniczego (tak na marginesie - uważajcie, kiedy dajecie dziecku aparat z obiektywem "rybie oko" bo może robić niechciane zdjęcia) Otrząsnął się z szoku i ostrożnie uniósł głowę szukając napastnika. Z mgły wyłoniła się sylwetka pojazdu wodnego, który po chwili majestatycznie przybił do brzegu. Następnie z kajaka wysiadła niewielka postać i zbliżyła się do leżącego i udającego padlinę Karamacia. - Koniec misji, inspektorze – szepnął nieznajomy – Nie udawaj, że nie żyjesz, zdradza cię napoczęty papieros. Karamać sklął się w duchu za uleganie zgubnemu nałogowi i odruchowe odpalenie ćmika pod wpływem stresu. Zaciągnął się i usiadł, przyglądając się jednocześnie uważnie napastnikowi. - Mieszko… - bardziej stwierdził, niż zapytał – Tylko ty znałeś miejsce spotkania i przygotowałeś mapę. Zasadzka to twoja robota. Tylko dlaczego? - Od lat pracuję dla człowieka, który całą dobę czai się w ogrodzie przebrany za fokę. Ostatnio coraz wyraźniej czułem, że dalsze tkwienie w tym układzie prowadzi donikąd i chciałem zmienić pracę, ale nie potrafiłem sensownie opisać w CV swojego dotychczasowego doświadczenia. „Karmienie szprotami zakamuflowanego agenta wywiadu” nie brzmi zbyt przekonująco, nieprawdaż? Kiedy więc pojawiła się propozycja współpracy i zarobku, nie wahałem się. - Czyja propozycja? – zapytał Karamać, jednocześnie rozglądając się za czymś, co mogłoby posłużyć za broń. - Miejscowych koncernów paliwowych. Rzecz, którą wieziesz, mogłaby zachwiać ich pozycją, zapłacili mi zatem za zlikwidowanie ciebie. Begonia non omlet, czyli innymi słowy kwiatami się nie najesz, jak mawiali łacinianie. Mówiąc te słowa Mieszko sięgnął do plecaka i wyciągnął zawinięty w folię pistolet. - Żeby nie zamókł – wyjaśnił widząc zdziwione spojrzenie Karamacia, po czym wymierzył w środek czoła inspektora. Karamać wiedział, że w takiej chwili powinien nastąpić nagły zwrot akcji, jednak widok torpedy zmiatającej Mieszka z brzegu zaskoczył go. Spojrzał na kajak. Bożymir z paszczą wygiętą bolesnym grymasem patrzył w stronę staczającej się do wody wraz z nieco zdeformowanym uderzeniem Mieszkiem torpedy. - Idź już, zatrę ślady – powiedział Bożymir.
Przedział torpedowy w kajaku Mieszka. Zdjęcie satelitarne. Inspektor chciał podziękować i objąć fokę, agent jednak spojrzał nań
szklistymi oczami, które wyrażały jedynie ból i wściekłość. Karamać zrezygnował
z pocieszania i rzucił się biegiem przez trzciny w stronę miejsca spotkania,
jakim miało być Drzewo Szczęścia. Nie wiedział, jak ono wygląda, ale z krótkich
instrukcji wynikało, że łatwo je rozpoznać. Tak też się stało.
Ostrożnie podszedł do Drzewa Szczęścia. W jego cieniu zauważył kryjącą się postać. - Pana sokownik ma do wymiany korbowód, sugeruję zatem kupno nowego zamiast naprawy – powiedział cicho. - Na co mi sokownik, skoro nie lubię wędlin – odpowiedział tamten i uśmiechnął się, bo hasło i odzew zostały podane bezbłędnie. - Karamać – przedstawił się Karamać. - Wawrzyniec – przedstawił się tamten i uścisnął dłoń inspektora – Ma pan to? Karamać wygrzebał z kieszeni zwitek i wręczył go Wawrzyńcowi. Ten rozchylił papier, a oczy błysnęły mu na widok zawartości. - Maj presius – sapnął. - Co to takiego? - Pierścień redukcyjny do tankowania gazu w Niemczech. Ceny benzyny to jakaś masakra kolego, a mi nie uśmiecha się jechać z Danii do Polski na benzynie. Zadzwoniłem więc do kolegi, czy by czegoś nie zorganizował i oto jest! Nie uwierzy pan jak trudno…. Karamać nie słuchał. Pomimo wczesnych godzin porannych wolnym krokiem odszedł w stronę zachodzącego słońca. W zasadzie koniec, ale będzie suplement "making of..." o pochodzeniu zdjęć. |
Archiwum
|